Zapraszam na wernisaż wystawy fotograficznej Karola Stępkowskiego pod tytułem KOLEDZY. Wernisażowi towarzyszyć będzie czytanie poematu Rainera Marii Rilkego – utworu napisanego w ciągu jednej bezsennej nocy, w czerwcu 1899. Przeczyta go Mirek Zbonik, sąsiad zza miedzy 🙂
Karol Stępkowski – aktor, reżyser, fotografik; rocznik 1945; absolwent warszawskiej PWST (1967); członek Związku Artystów Scen Polskich. Aktor teatrów: Powszechnego, Narodowego, Rozmaitości, Komedia w Warszawie oraz Polskiego w Szczecinie. Stale współpracuje z Teatrem A. Mickiewicza w Częstochowie oraz z teatrami: Dramatycznym, Wytwórnia, Academia, Polonia, Bajka, Na Woli, 6 Piętro, Capitol, Kamienica w Warszawie.
Pisze o sobie: „Przy wszystkich błędach technicznych jakie popełniam, jedno wiem na pewno: jak świecić i czego nie fotografować. Fotografuję to, czego nie widać. Interesuje mnie wyłącznie człowiek, to co ma w środku. Dotarcie do tych skrywanych tajemnic jest bardzo trudne – ale jakże intrygujące. Pomaga mi w tym – być może – moje aktorskie i reżyserskie doświadczenie, otwartość na drugiego człowieka i coś, co trudno ocenić i nazwać, a co niewątpliwie jest we mnie, bo inaczej nikt by się przecież nie zgodził, abym naruszając sferę intymności zaczął fotografować, czyli żebyśmy wspólnie wyruszyli w piękną, nieznaną podróż. Fotograficzną…“
Wystawa KOLEDZY jest kolejną odsłoną prac Karola – tym razem wydruki zostały wykonane na płótnie. Wcześniejsze edycje wystawy miały miejsce w Serocku (UMiG) i w Warszawie (Bielański Ośrodek Kultury, Fort Sokolnickiego, Związek Artystów Scen Polskich, Galeria Leniviec, Teatr Polski).
Mirek Zbonik – rocznik 1967; z wykształcenia aktor, z wyboru DTP-owiec; niespokojny duch; szukając swojego miejsca na Ziemi zamienił pęd życia w wielkim mieście na zacisze wsi izerskiej; od roku mieszkaniec gminy Stara Kamienica.
Sam Rilke o utworze: „Proszę sobie wyobrazić, była noc taka sama jak dziś, księżycowa, trochę burzliwa noc. Długie, wąskie chmury, podobnie jak te tutaj rozpędzone; ich szybki rytm wzbudził pierwsze słowa poematu, które całkiem bezwiednie z siebie wyrzuciłem: konno, konno, konno… i później, jak odurzony, zacząłem pisać i pisałem tak przez całą noc. Rano był Kornet gotowy.”